sobota, 22 grudnia 2012

Freelia book
Jonathan Franzen "Wolność"


Nie możesz znaleźć swojego miejsca na ziemi. Kręcisz się w kółko. Odczuwasz permanentny niedosyt czegoś, co trudno ci zdefiniować, opisać, nazwać. Masz rodzinę, przyjaciół, dom, samochód…ale wciąż ci czegoś brak. Chciałbyś lepiej, mocniej, inaczej. Ale zapytany, co to znaczy, nie do końca wiesz. Stan zawieszenia. Między tym co masz, a tym co mógłbyś, gdybyś wiedział, co to. Między wydaje się a wiem. Między osiągnąłem a pragnę. Rzeczy, których nie możesz mieć, stają się twoją pokusą, pragnieniem, które przygasza i zasłania szczęście dnia codziennego.
Właśnie o tym jest książka Jonathana Franzena „Wolność”. Permanentny stan zawieszenia w przestrzeni życia, szukanie czegoś niedookreślonego, walka z samym sobą i swoimi oczekiwaniami, chęć posiadania czegoś, co na dłuższą metę nigdy nie da ci szczęścia. Pogoń za pieniędzmi, luksusem, zachwytem innych ludzi, za młodzieńczymi ideałami. Oszukiwanie samego siebie. Wiesz, że to, czego pragniesz da ci krótkotrwałe spełnienie, ale i tak do tego dążysz. Niszczysz relacje z kochającymi ludźmi. Aby na koniec poznać prawdę, aby na koniec doznać oświecenia. Ludzie żyją ze sobą. Kochają się, ale wzajemnie blokują. Nie potrafią cieszyć się szczęściem. Nie doceniają inicjatywy, nie doceniają miłości. Nie doceniają siebie nawzajem. Myślenie tylko o sobie zabija to, co możemy dać innym. Jednocześnie dawanie może zmęczyć. Życie jest takie skomplikowane. Lekarstwo: wybaczenie. Otwarcie się na innych w zgodzie z sobą. To do czego tak dążymy będąc w związkach z innymi ludźmi: żonami, mężami, matkami, dziećmi, przyjaciółmi, sąsiadami to…to wolność. Tak mocno jej pragniemy, tak mocno w nas wiruje, tak mocno chce wyjść, że komplikuje to co mogłoby być proste. Inni nas ograniczają. Swoimi opiniami, oczekiwaniami, słowami, wreszcie swoją obecnością. Każdy człowiek pragnie decydować o sobie. Jednak to środowisko i otaczający nas ludzie mają ogromny wpływ na kształtowanie się naszego ja. Walczymy. Bronimy się. Staramy się odeprzeć ograniczenia. Ale nie jesteśmy w stanie. Tylko od nas zależy, czy to ograniczenie zamienimy na coś, co nas zamyka w klatce codzienności czy na coś, co uskrzydla.
Przeczytałam tę książkę z wiarą, że pokonać stan zawieszenia można zawsze. Tylko trzeba chcieć. Czasami, może do tego doprowadzić poważny rozłam, innym razem nasza inwencja, odrobina samozaparcia. Każdy człowiek jest inny, a inność nas ogranicza. Ale gdyby nie było inności…Po co nam życie? Jak powiedział jeden z bohaterów książki: „Czyż nie po to jest wolność? Każdy ma prawo myśleć, co chce, prawda? Ale przyznaję czasami jest to upierdliwe.(…)Wolność jest upierdliwa.”  I wolność nie zawsze daje szczęście. Czasami potrafi je odebrać. Wolność jest jak nastolatka, która zanim pomyśli, zrobi. Zrobi z naszym życiem, co jej się żywnie podoba. Wolność jest niebezpieczna dla jednostki. Potrafi stłamsić.
Ta książka to saga o rodzinie, o jej problemach, o tym co dręczy dzisiejsze społeczeństwo. O braku pasji utraconej przez kobietę poświęcającą się dzieciom. O matce, która obserwuje nie zawsze słuszne wybory swojego potomstwa. O mężu, który pochłonięty pasją, pracą i poszukiwaniem idealnego ja, zapomina o radości, która powinna płynąć z miłości. O poszukiwaniu szaleństwa, zabijaniu nudy. O zakochiwaniu się i łamaniu serc. O życiu. Znajdziesz tu wszystko. Rodzinne tragedie i radości.
Tak, wolność jest upierdliwa. Siedzi w nas i kombinuje…Śmieszne. Wypuścić ją? Może innym razem. Teraz napijmy się kawy…z mlekiem lub bez. Poczujmy, jak każdy łyk napełnia nas ciepłem. Tak jest dobrze. Dobrze. Tego zawsze chcieliśmy. Na pewno.

środa, 5 grudnia 2012

Freelia film
Filadelfia

Nie będzie łatwych tematów przez następne dni. Nie będzie przyjemnie. Bo dlaczego ma być? Wolność jest przyjemna. Aby ją poczuć, dotknąć, radować się nią, nie wystarczy chcieć. Moje „chcę” pozostaje w sferze życzeń, gdy inni ludzie mnie ograniczają. Ile razy w życiu zadawałeś sobie pytanie:
Czy kogoś ograniczam?
Czy moje zachowania powodują, że ludzie mogą czuć się zniewoleni?
Czy zabieram komuś przestrzeń do istnienia?
Hmmm…trudne?
Jak banalnie brzmiące frazesy mogą razić w godność ludzi?
Jak nierozsądnie wypowiadane słowa mogą niszczyć?

Nie zastanawiamy się. Obok nas funkcjonują różni ludzie. Nie wiemy o nich wiele. Tylko tyle, na ile pozwala nasza własna przyswajalność prawdy. To można łatwo rozpoznać. Kilka pytań i ta druga osoba już wie, czy może się z tobą dzielić własnym ja i własną wolnością. Wypowiadane w żartach frazesy na temat religii (cudzej, innej niż moja), koloru skóry, orientacji, płci, kultury. Rzucane mimochodem słowa. Podszyte sarkazmem uśmiechy. Wiesz kim jestem? Hindusem, Żydem, Katolikiem? Gejem czy hetero? Za co mnie lubisz? Za co mnie cenisz? Za moją wiarę, kolor skóry, czy za to, kim jestem i co sobą reprezentuje?

Film Filadelfia jak tornado zaatakował ograniczone umysły ludzi. Pamiętam swoje pierwsze wrażenie. Rozumiałam strach przed straszną chorobą. Rozumiałam brak świadomości, wiedzy. Też mogłabym się bać. I bałam. Nieznane straszy. Nieznane wywołuje reakcję obronną. Wtedy usłyszałam te słowa głośno wypowiadane przez bohaterów:
„(…)chory na AIDS jest osobą niepełnosprawną - cierpiącą nie tylko z powodu upośledzenia fizycznego, ale także ze względu na wrogość społeczną. Która prowadzi do śmierci cywilnej poprzedzającej fizyczny zgon."

Uświadomiłam sobie, że można zabić człowieka na wiele sposobów. Ograniczając go swoją wrogością, niechęcią. W taki właśnie sposób niszczymy to, co każdemu niezbędne i potrzebne: godność, chęć życia i nadzieję.

Filmy takie jak Filadelfia są od tego, aby poznać, aby oswoić lęk, aby zapanować nad naszymi negatywnymi zachowaniami, aby pokazać, że ludziom w chorobie, w inności, osamotnionym potrzebne jest wsparcie i zrozumienie. Inny, nie znaczy gorszy. Nie musisz ich kochać. Nie musisz. Wystarczy, że nie przeszkadzasz i nie utrudniasz im życia, które sobie wybrali. Nie oceniasz. To ich życie. To ich wybór. Tobie też nikt życia nie wybierał. PROSTE.

AIDS nas przeraża. A co by było, gdyby to nas dotknęła ta choroba? Kobieta w filmie została zarażona przy transfuzji krwi. Jej słowa mocno zapadły mi w pamięci: „Nie jestem winna, ani niewinna. Po prostu chcę przeżyć.” Choroba może dopaść każdego z nas. Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Każdemu należy się odrobina godności. Boisz się, to poznaj wroga. PROSTE.

Bohaterem filmu jest homoseksualista. Zabawne, bo w pewnym momencie filmu nie wiem, czy to, że wszyscy go nienawidzą wynika z faktu, że jest chory, czy z jego orientacji. Spokojny facet. Prawnik. Inteligentny. Błyskotliwy. Pracowity. Ambitny. Jego jedyna wada: gej. I co z tego? I co cię to obchodzi? Nie ograniczaj cudzej wolności. Daj człowiekowi święty spokój!

Na koniec serwuję dla ludzi nieustępliwych, wchodzący w czyjeś życie i wolność z butami dialog z filmu, mój ulubiony:

”- Czy jest pan dobrym prawnikiem?
- Jestem świetnym prawnikiem.
- Na jakiej podstawie pan tak uważa?
- Kocham prawo. Znam prawo. I staram się wciąż pogłębiać moją wiedzę.
- A co takiego ceni pan w prawie?
- Wiele rzeczy.
- Co najbardziej?
- To, że od czasu do czasu, ale nie tak często, pozwala ono uczestniczyć w akcie wymierzania sprawiedliwości. Mało jest bardziej przejmujących chwil w życiu.”

Jeżeli nie możesz powstrzymać swojej niechęci. Jeżeli nie możesz przestać obrażać drugiego człowieka. Jeżeli nie możesz zatrzymać swoich zachowań ograniczających cudzą wolność dla siebie. Jeżeli ranisz innych swoim brakiem taktu, tolerancji, zrozumienia, to…prędzej czy później wymierzy ci sprawiedliwość prawo…to ludzkie, albo to boskie. TYLE.

Każdy człowiek ma prawa. Nie jest ważne, kim jesteś. Ważne, że ty to ty. I tego się trzymajmy.

wtorek, 4 grudnia 2012

Freelia book
"Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści" J.T. Gross

5. Nie zabijaj.
To przykazanie zna w Polsce już większość 9 – latków. Dzieci. Uczą się go przed przystąpieniem do Komunii św. Uczą się od dorosłych. Cytują, nie rozumiejąc. Dwa ważne słowa. Polska kazaniami stoi. Religią stoi. Katolicyzmem. Jacy my wspaniali jesteśmy. Jak dumnie ręce składając przystępujemy do coniedzielnej komunii. Jacy dobrzy. Jacy czyści, bez grzechu. Sąsiad sąsiada obserwuje. Wiemy, jak to jest. Serce nieczyste, ale czysty płaszcz. To nic, że syn ojca, córka matkę cały tydzień traktuje brakiem szacunku. To nie grzech. Taki grzech, to nie grzech. Tak się spowiadamy. W swoich sumieniach. Sumieniach już dawno pozbawionych zasad i reguł. Wyjałowionych. 
Tak to jest, że w życiu wiele rzeczy nas inspiruje. Mnie zainspirowało „Pokłosie”, żeby Wam trochę o tym naszym sumieniu popisać. Tak mnie to złości, tak boli. Taka okładka popularnego czasopisma: Stuhr ty Żydzie!!! Tak mi się przypomniało i tak we mnie odżyło, że my Polacy to nadal jesteśmy tacy jak dawniej. Są wyjątki. Ale to w nas żyje. To coś, co kiedyś po wojnie, rękami naszego narodu zabiło tylu Żydów.  Zabijało z zimną krwią. Z zachłanności. Z próżności. Z głupoty. Z…tych zzzzz jest wiele. Tłumaczę nas, bo zdolność do tłumaczenia siebie mamy wybitną. Płynie w Polskiej krwi. Bo to, bo tamto. Bo gówno! Zła się nie tłumaczy.

Wzięłam książkę Grossa do ręki, ponieważ szukam odpowiedzi. Jak to jest, że nie Polak Żyda, ale człowiek człowieka tak zakatować, stępić, zmiażdżyć, obedrzeć z godności potrafił i potrafi? Jak? Dlaczego?



Poniżej trochę relacji ludzi…prosto z książki cytuję, aby krok po kroku Was przez zohydzenie ludzi przeprowadzić:
  • "Wróciłem z obozu latem, sam jak palec. W mieście nikogo z rodziny, sąsiadów, znajomych. Człowiek, który mieszkał w moim domu, który jadał przez pięć lat obiady na moim stole, nie ukrywał niezadowolenia. Ja go też rozumiem. Ale czy miałem go przepraszać za to, że przypadkiem żyję i że wracam na swoje śmieci. Chciałem zaczynać życie od nowa. Mimo że na cmentarzu. Ale to była męka, panie. Może i tamte straszne czasy jakoś by człowiek zapomniał. Ale wspomnienie to jeszcze nie najgorsze. Chodzi pan po miasteczku, w którego rynsztokach pan się bawił dzieckiem, i czuje pan wszędzie wrogość”.
  • „Janek poszedł do Łowicza i spotkał tam pierwszych Żydów: 2 kobiety i 1 mężczyznę, którzy chowali się w lesie i teraz wrócili do swojego mieszkania (…)dlaczego Łowicz miał takiego pecha, że akurat trzech Żydów się uchowało, czy na nich już nie było Hitlera?”
  • „Powracający Żydzi padali ofiarami mordów całymi rodzinami (jeśli rodziny zdołały się uratować z Zagłady), nie oszczędzano kobiet ani małych dzieci, bywało, że zabijano wszystkich w sposób okrutny. Najbardziej charakterystyczną cechą tych zabójstw jest to, że nie były zaskoczeniem, że się ich spodziewano - tak jak spodziewamy się kary za popełniony występek. Pełne zdziwienia tytułowe: „Moszek, to ty żyjesz?", zazwyczaj miało dalszy ciąg w postaci dobrej rady albo ostrzeżenia, żeby się z rodzinnych stron czym prędzej wynosił, bo będzie źle.”
  • „Jechałem niedawno pociągiem na trasie Łódź-Wrocław. Obok mnie jechała jakaś rodzina żydowska. Doprawdy nie przesadzę, jeżeli powiem, że nie było piętnastu minut, wciągu których nie słyszałbym z tej czy tamtej strony pod ich adresem jakichś przycinków, dowcipków, uwag, monitów, udawanego żargonu czy żydłaczenia [...] Patrzałem na nich, gdy wysiadali na stacji w Wałbrzychu. Widziałem, jak mężczyzna wyprostował się i powoli przeciągnął ręką po czole. Dziewięć godzin! Ciekawe, na ile godzin pręgierza skazywano w Średniowieczu zbrodniarzy?”
  •  „Z mojego akcentu zorientowali się, że jestem Żydem - ciągnął swą opowieść. - Kiedy pociąg był w pełnym biegu, powiedzieli mi, że do Międzyrzeca nie dojadę, gdyż jestem Żydem. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, uderzyli mnie jakimś żelazem po głowie i nieprzytomnego wyrzucili z jadącego pociągu. Dostałem się pod koła wagonu. Cudem nie zginąłem, ale postradałem nogi. Leżałem dziewięć miesięcy w szpitalu i teraz jestem kaleką”.
Moje pokolenie często żyje w niewiedzy, historia nie uczy czuć. Uczy dat. Szybko o nich zapominamy, o ludziach i ich losach nie wiemy nic lub za mało. Podczas drugiej wojny światowej wymordowano ponad 3 miliony polskich Żydów. Cierpień niewyobrażalnych mało im było widocznie, bo Polacy zgotowali im po wojnie dodatkowe. Człowiek człowiekowi. Razem w obozach zagłady przebywali, razem. A potem Polak Polaka poznać nie mógł. Potem Polak Polaka na śmierć skazywał.

Pogrom kielecki 4.07.1946r. wg książki:

(…)kiedy 3 lipca, późnym wieczorem, w komisariacie przy ulicy Sienkiewicza 30 zjawił się pijany szewc Walenty Błaszczyk, oświadczając, że jego syn, którego zniknięcie zgłosił dwa dni wcześniej, właśnie uciekł z piwnicy, gdzie go przetrzymywali Żydzi, i wrócił do domu, to nie było w tej wypowiedzi nic specjalnie oryginalnego. W każdym razie dyżurny milicjant zareagował spokojnie, odesłał Błaszczyka do domu i kazał wrócić następnego dnia, jak wytrzeźwieje.
W rzeczywistości dziewięcioletni Henio Błaszczyk, o którym tu mowa, nic nikomu nie mówiąc, wskoczył 1 lipca za miastem na furkę i pojechał dwadzieścia parę kilometrów do wsi, z której kilka miesięcy wcześniej przeniósł się z rodzicami do Kielc. Miał tam paru dobrych kolegów, babcię, a w sadzie u sąsiada rosły czereśnie, które bardzo lubił. Dwa dni później wrócił wieczorem do domu obładowany owocami.
Wczesnym rankiem 4 lipca Walenty i Henryk Błaszczykowie w towarzystwie sąsiada Jana Dygnarowicza udali się do wspomnianego wyżej komisariatu, przechodząc po drodze obok budynku przy ulicy Planty 7, gdzie mieścił się Komitet Żydowski. I wtedy najprawdopodobniej padło na Żyda w zielonym kapeluszu, że to on właśnie dał trzy dni wcześniej małemu Błaszczykowi paczkę z poleceniem, aby ją zaniósł do Komitetu za drobną opłatą („Idąc drogą, Dygnarowicz Jan nasuwał Błaszczykowi [...] »Heniu, czy w tym domu cię trzymali?«. Chłopiec znów odpowiedział »tak«. Kiedy spotkali grupkę stojących Żydów, Dygnarowicz Jan spytał się: »Heniuś, który to ze stojących cię trzymał?« Chłopiec odparł, wskazując najbliższego Żyda: »ten«")Tam, wedle relacji Błaszczyka, Żydzi chłopca schwytali i zamknęli w piwnicy, gdzie już było kilkoro innych dzieci. I tak skonstruowaną historyjkę opowiedzieli dyżurnemu milicjantowi. Wysłany chwilę później patrol milicji (komisariat był w odległości zaledwie dwustu metrów od domu przy ulicy Planty 7) przyprowadził na posterunek Żyda w zielonym kapeluszu, którym okazał się niejaki Kalman Singer. Zaniepokojony poruszeniem w okolicy wywołanym interwencją milicji, przyszedł zaraz potem do komisariatu przewodniczący kieleckiej gminy żydowskiej doktor Seweryn Kahane, domagając się, aby Singera wypuszczono na wolność. Wyjaśniał, że w budynku nie ma w ogóle piwnicy, bo stoi na terenie podmokłym, tuż nad rzeczką, że pomówienie Błaszczyków to bzdura i że żadne polskie dzieci nie są przetrzymywane siłą przez Komitet Żydowski. Kierownik komisariatu sierżant Zagórski przerwał wtedy na chwilę pogadankę na temat higieny, którą prowadził dla posterunkowych, oznajmiając, że Singer zostanie przesłuchany i zatrzymany do wyjaśnienia. (…)”.
 
Potem wokół budynku zebrała się milicja, wojsko, ludzie i dokonali masakry Żydów. Bez powodu zabito z zimną krwią.

„[Kiedy] na placu zjawiło się wojsko, odetchnęliśmy, przekonani, że to ocalenie - wspomina Chil Alpert, który był wówczas wewnątrz budynku. -I zaczęła się strzelanina, ale nie do napastników, lecz do nas! Żołnierze zaczęli strzelać w nasze okna [...]. Podkreślam to, co widziałem na własne oczy. W samym domu [przy ulicy] Planty 7 w Kielcach Żydów mordowało wojsko. Do kibucu żołnierze najpierw strzelali przez drzwi, a potem wdarli się, strzelali do ludzi i rzucali ofiary w tłum, który je dobijał(…).

Powyżej to tylko namiastka tych tematów, które w książce porusza Gross. To tylko 300 stron, które TRZEBA przeczytać. Jak się ma odwagę. A trzeba mieć odwagę. TRZEBA.

Podsumowując. Ten Fragment książki oceńcie sami: W 2001 roku burmistrz Jedwabnego Stanisław Godlewski powiedział komuś na odczepnego:
 „że Żydzi wymyślili instrument pozwalający na odległość znajdować kamienie cmentarne w fundamentach i podmurówkach chłopskich obejść. Tak się tym ludzie w miasteczku przerazili, iż musiał czym prędzej ogłosić, że tylko żartował. Ale przecież burmistrz Godlewski miał rację. Taki instrument istnieje. Ma go w swoim inwentarzu każdy z mieszkańców Jedwabnego. W naszym obszarze kulturowym wymyślili go Żydzi. Nazywa się SUMIENIE.
 
Poszukajcie swojego sumienia, WY, co na aktora grającego Żyda rękę i głos podnosicie. Poszukajcie WY, co tajemnicę zamkniętą w kręgach waszych społeczności nosicie. Poszukajcie WY, co boicie się prawdy. Poszukajcie WSZYSCY, co nie rozumiecie, że zabijać nie wolno! Powodzenia!
I zupełnie nieważne jest czyś Polak, Żyd czy Niemiec, czyś chłop, czy pan. Człowiek to człowiek. Nie zwierzę. A i zwierzęta zabijają tylko z głodu. WSTYD!

poniedziałek, 26 listopada 2012

Freelia film
13 wojownik

A dziś coś, o czym już wszyscy zapomnieli. Odświeżam wielką 5: 13 Wojownik, Ostatni Mohikanin, Braveheart, Tańczący z wilkami, Gladiator. 
Jak się człowiek starzeje i jak zmieniają się jego wizje, najlepiej widać na filmach. To, co porywało parę lat temu, dziś zastanawia obojętnością. 13 wojownika warto obejrzeć dla Antonio Banderasa. Oczy mu błyszczą pasją i ciekawością, której nie zaniedba w przyszłości. Co przyciąga do oglądania filmu? Nie wiem.
Walki tu za dużo, bohaterstwa za dużo, wiary w przepowiednie za dużo. A jednak...Pamiętamy na zawsze. 


niedziela, 25 listopada 2012


Freelia film
Rzecz o mych smutnych dziwkach.

O jego smutnych dziwkach nie czytałam nigdy. Chciałam. Nie wyszło. Po „Stu latach samotności” zabrakło mi energii. Więc wypełnić to zaplanowałam chociaż filmem. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. Gdy człowiek całe życie czerpie wolność pełną piersią, powinien być szczęśliwy. Dlaczego zatem kończąc 90 lat bohater filmu szuka miłości? Dlaczego znajdując ją przeżywa największe szczęście? Taki banał: Miłość jest najważniejsza. Bez miłości życie jest puste.
Zakochać się ten pierwszy raz jest tak przyjemnie. Zakochać się w ogóle, od tak – jest przyjemnie. To takie oczyszczające uczucie. Zmartwienia, troski, niedokończone sprawy odchodzą na dalszy plan. Kocha się i TYLE. 

Starość może być smutna, pogrążona w rozpaczy, czekająca na śmierć. W tym filmie jest inna, pełna energii, myśli, świeża. Taka NIE stara. Dziwne. Bo starość i młodość stykają się w miłości. Trudno znaleźć akceptację dla takiego połączenia. Razi w oczy. Młodość powinna łączyć się z młodością. Powinna. Gdy coś, co „powinno” nagle odstaje od drogi powinności, mamy z tym kłopot. Kłopot braku akceptacji. Możesz nie akceptować, ale to się dzieje. Obejrzyj, popatrz i tak nic z tym nie zrobisz. Młodość ze starością łączy uczucie. Przeciwieństwa. Wszystko tu się przeciwstawia. Plecy drepczącego staruszka z pedałującymi na rowerze młodymi nogami dziewczyny. Eleganckie buty z trampkami. Powolny spacer z szybką jazdą. Siwe włosy starca z czarnymi dziewczyny. Spokój z energią. Ciało zorane zmarszczkami i rumiane młodością. Tylko dusze takie same. Obie młode, chcące więcej, czekające na siebie nawzajem. 




Co nam chciał pokazać autor i reżyser? Może, że…Starość dotyka swoimi palcami tylko ciało, dusza pozostaje zawsze młoda, oczywiście jeżeli tylko w naszej głowie nie pozwolimy jej się zestarzeć. W życiu na nic nie jest za późno…nieważne ile masz lat, osiągniesz to, o czym marzysz. Wystarczy chcieć. Wiek nas nie ogranicza. Wiek tylko zmienia perspektywę, Poszerza. Odkrywa to, co młodość zasłania radością czerpania z chwili. Starość ukazuje istotę spraw. Zaczynamy widzieć więcej i rozumieć więcej. Może dlatego, że nie spędzamy aż tylu godzin na przypatrywaniu się sobie w lustrze. I DOBRZE!

czwartek, 22 listopada 2012


Freelia film
Obława

Czujny musisz być, och czujny i to jak, oglądając ten film. Wystarczy niewielka chwila dekoncentracji i przewijające się, co chwile na ekranie retrospekcje, wyłączą cię z fabuły. Ciekawy manewr. Dla mnie, aż za ciekawy. Taką mam cechę, że zawsze film musi mi dać coś. Coś, co przemyślę, przeanalizuję, co mnie wzbogaci. Prosty jestem człowiek i potrzebuje bohaterów. Tu zawsze to coś, było nie tak. Jak w życiu. Nikt tu nie był całkiem dobry, czy całkiem zły. Realny. Jestem z AK, jestem dobry, wykonuję wyrok bez pytań, jednym strzałem w głowę. Jestem sanitariuszką, jestem dobra, skazuje na śmierć prawie cały oddział AK, ponieważ chcę uratować swoją siostrę. Jestem mężem, jestem dobry, kocham swoją żonę, aby spełniać jej zachcianki zdradzam innych, za pieniądze. Jestem gotująco – sprzątającą żoną swego męża, jestem dobra. Zdradzam męża i wydaje go na śmierć. Tacy są bohaterowie. Suszą sromotniki, zabijają, donoszą, myślą wciąż o seksie i o jedzeniu, boją się. Bez bohaterów, bez wzorów. Szukasz kogoś do naśladowania. Bezskutecznie. 


Mimo, że sam film jest cennym doświadczenie, czegoś mu brakuje…brakuje filmowości. Dlatego jest taki niezły. Zrobić film bez filmu. Jakby wrzucić kamerę do lasu i nakręcić reality show. Naga prawda bez retuszu, a jednak film. Dobre.

Obława nadchodzi. I jest KONIEC.