czwartek, 22 listopada 2012


Freelia film
Obława

Czujny musisz być, och czujny i to jak, oglądając ten film. Wystarczy niewielka chwila dekoncentracji i przewijające się, co chwile na ekranie retrospekcje, wyłączą cię z fabuły. Ciekawy manewr. Dla mnie, aż za ciekawy. Taką mam cechę, że zawsze film musi mi dać coś. Coś, co przemyślę, przeanalizuję, co mnie wzbogaci. Prosty jestem człowiek i potrzebuje bohaterów. Tu zawsze to coś, było nie tak. Jak w życiu. Nikt tu nie był całkiem dobry, czy całkiem zły. Realny. Jestem z AK, jestem dobry, wykonuję wyrok bez pytań, jednym strzałem w głowę. Jestem sanitariuszką, jestem dobra, skazuje na śmierć prawie cały oddział AK, ponieważ chcę uratować swoją siostrę. Jestem mężem, jestem dobry, kocham swoją żonę, aby spełniać jej zachcianki zdradzam innych, za pieniądze. Jestem gotująco – sprzątającą żoną swego męża, jestem dobra. Zdradzam męża i wydaje go na śmierć. Tacy są bohaterowie. Suszą sromotniki, zabijają, donoszą, myślą wciąż o seksie i o jedzeniu, boją się. Bez bohaterów, bez wzorów. Szukasz kogoś do naśladowania. Bezskutecznie. 


Mimo, że sam film jest cennym doświadczenie, czegoś mu brakuje…brakuje filmowości. Dlatego jest taki niezły. Zrobić film bez filmu. Jakby wrzucić kamerę do lasu i nakręcić reality show. Naga prawda bez retuszu, a jednak film. Dobre.

Obława nadchodzi. I jest KONIEC.

niedziela, 18 listopada 2012

Freelia person
Kibice

Różne przejawy wolności znam…różne pokazuję… mój blog jest wolny ;-)))

Atmosfera nie do opisania, więź nie do odtworzenia…Wydaje ci się, że to niemożliwe. Gen walki we krwi. Miłość do drużyny widoczna w milionach pociętych kwadracików. Gdy obserwowałam, jak lecą w górę, widziałam oczami wyobraźni tych ludzi siedzących kilka dni i tnących nożyczkami gazety. W równe kwadraciki. Fala konfetti, jak spadający śnieg. Widok nie do opisania. Trzeba tam być. Poczuć. 

Niektórych to śmieszy. Niektórych denerwuje. Kibice, kibole, fani. Różnie ich zwą. Ja nazywam ich wiernymi. Wierni. Kto nie był, kto nie czuje, nigdy nie zrozumie. Bo kochać coś mimo wszystko, to sztuka. Mimo porażek, mimo niespełnionych marzeń, mimo… Wierni. Bez dodatkowych motywów. Wolność stadionowa jest lepsza niż internetowa…i język powie wszystko, co pomyśli głowa, i wyśpiewa, i wykrzyczy, i wyklnie, i wypłacze…tyle energii jak bomba atomowa, tyle emocji…zobaczysz łzy, raz szczęścia, innym razem rozpaczy. I są tam wszyscy. Zjednoczeni…ci łysi, w czapkach, dorośli i dzieci, kobiety i mężczyźni, w bejsbolowych kurtkach, glanach, dresach, jeansach, ci, co na co dzień leczą, adwokaci, murarze, sekretarki, studenci, dyrektorzy…wszyscy. Nie dowiesz się, kto jest kim, nie zobaczysz. W biało niebieskiej fali. Wszyscy równi. Dumni. Waleczni. W te jedne, jedyne 90 minut są sobą nieograniczeni. Niezamknięci w stereotypy swoich zawodów, grup społecznych, myśli. Odważni siłą tłumu. Niewyróżniający się. Wolni. Z wszystkich gardeł płynie jeden tekst:

W grodzie Przemysława gdzie koziołki bodą się...
Jest taka drużyna, co się zwie poznański Lech...
Lech, Lechu, Lechu, ukochany klubie nasz...
Lechu, Lechu, Lechu, dziś zwycięstwo pewne ma…

Fajna ta wolność. Chociaż dla wielu niebezpieczna i nierozważna. Nieromantyczna pewnie też. Uderzająca jak adrenalina do mózgu, może być zgubna. Może wybuchnąć falą nienawiści. Może, ale nie musi. Może też być przyjazna i wesoła. Silna siłą połaczonych w uścisku ramion. Słyszysz ją z daleka. Otwierasz oczy ze zdziwienia. Jeden głos. Jedna fala. Zbliżając się do stadnionu z każdym krokiem czujesz, że chcesz być częścią tego czegoś i śpiewać razem z nimi. Siła uderzeniowa tysięcy głosów uprzykrza życie tym, co na bułgarskiej spędzają życie, z okien domów obserując wylewający się na ulice tłum. Byłoby łatwiej dołączyć do śpiewu. Razem życie staje się przyjemniejsze. Tylko trzeba wyjść z domu. TYLKO. I aż.

A na koniec zdjęcie z meczu  Lech: Legia.


Przegrali 1:3. Ale kibice dali z siebie wszystko…Próbka ich możliwości na zdjęciu. Dla rozrywki tłumów załączam piosenkę, której tekst zarezerwowano na meczu dla ślicznej syrenki. Dzięki niej nie zapomnę tego dnia na zawsze…;-)))) Ona tu jest i tańczy dla mnie!

piątek, 16 listopada 2012


Freelia film
"Pokłosie"
Władysław Pasikowski

Pasikowski rozbija świat na atomy…pokazuje, że prawda potrafi zaszyć się gdzieś głęboko pod twardą skórą ludzi, w zapomnianych wioskach, zgliszczach domów, lasach, polach i drogach. Potrafi zasnąć bujana przez lata kołysanką wiatru. Otoczona ciszą. Milczeniem. Gdy się dobrze przyjrzysz zobaczysz ją w niemych spojrzeniach tych, którzy byli jej świadkami. Ale żeby zobaczyć, musisz patrzeć oczami duszy… Duszy, która namawia do odkrycia prawdy. Stawia pytania o sprawiedliwość. Każe ci robić coś, czego nie potrafisz wytłumaczyć. Dusza otwiera sumienie. Może ciężar przodków dostajesz w genach? Może we krwi? Może przyjdzie ci zapłacić za coś, co nie było twoim udziałem? Sumienie szuka tych części ciebie, które nie będą mogły zatrzymać prawdy dla siebie. Szuka, a gdy znajdzie…Prawda obudzona przez przypadek uderza z taką siłą, której się nie spodziewasz…
Posiew boli. Boli prawdą, o której głośno nie mówił nikt. Prawdą o ludziach. O Polakach. O księżach. O Żydach. O Niemcach. O wojnie. O ojcach i synach. O żądzach. O tajemnicach. O śmierci. O bezwzględności. O nas. 

Fenomen społeczności pokazany w tym filmie mnie przeraził. Jak ludzie mogą zjednoczyć się w kłamstwie? Ile lat mogą ukrywać w sobie prawdę. Ukrywać – to znaczy wiedzieć, że coś jest złe. A jednocześnie żyć, korzystać w pełni z tego, co skażone śmiercią. Jeżeli czegoś nie mówimy głośno tak, aby usłyszał świat – to nie istnieje? ISTNIEJE. Tylko świadomość w nas marna, kłamliwa. Ludzie mogą żyć z kłamstwem we krwi. Ludzie mogą. Aż przeszywa prąd. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zagłuszyć w sobie krzyk śmierci?

Pasikowski prowadzi nas do odkrycia strasznej tajemnicy przez cały film. Jesteśmy z bohaterem. Idziemy przez las, palimy papierosa, śpimy w starym, rodzinnym łóżku. Pierzemy z nim tę cholerną białą koszulę. Koszulę, która podkreśla jego inność od społeczności, w której się znalazł. Może jest nadzieją? Nie wiem, tak ją odbieram…Potępiamy go trochę na początku, za to, że zasraniec uciekł do Ameryki i nie wrócił z niej nawet na pogrzeb rodziców. Potem ta rysa w jego życiorysie stanie się dla nas śmieszna. Potępiać człowieka jest łatwo. Na tle śmierci wszystko zaczyna mieć inny wymiar.
Najciężej przeżyłam cztery momenty filmu. Pierwszy, …gdy brak bohatera siedział na spalonym polu i mył żydowskie groby – w transie, w szalonej bezradności. Taki widok rozdzierający serce.
Drugi, gdy usłyszałam prawdę, wypowiadaną z ust człowieka, który nie chciał wybaczenia, nie chciał słyszeć wewnętrznego głosu, kłamstwo żyło w nim w symbiozie z myślami. Ale ciążyło, domagało się uwolnienia. Chciał, aby prawda dla niego umarła. Więc dał ją nam i kazał z nią żyć. Proszę, weźcie ją sobie. Zobaczcie, jak to jest. Ale to za dużo, za dużo…Przynajmniej dla mnie. W odruchu zakryłam sobie uszy. To niemożliwe. NIEMOŻLIWE. Najlepsza scena całego filmu. Kunszt aktorstwa.
Trzeci to spotkanie ze staruszką – widok jej oczu, gdy mówiła, że się bała, tak się przerażająco bała i historia, która krwawi każdym słowem. Niedowierzanie sięga wierzchołka twojej świadomości i na chwile wyłącza ci mózg. Żeby wywołać w tobie uczucie…No właśnie czego? Niemocy? Przerażenia? Wstydu? Szybko poradziłam sobie z myślą, że są tacy ludzie, że pewnie to nie jeden przypadek, że takich było więcej. Potwory. Zamknięte w ludzkim ciele, potwory. Swoją zbrodnię kryjący latami. Obnażają się na moment. Pozwalają poznać zakamarki duszy. I znowu wracają do siebie. Takimi, jakimi stworzyło ich kłamstwo jednego dnia.
Ostatni czwarty moment, to scena z krzyżem…Tak mi się chciało wyć i zanucić…wisi na krzyżu Pan stwórca nieba....Tak wisi, tak sumienie w chorych ludziach swoimi martwymi ramionami budzi, tak czapki z głów ściąga, tak otwiera drzwi prawdy. Stuhr. Kamera patrząca z góry, jak Bóg. Ludu mój ludu, co żeś mi uczynił? To - żeś mi uczynił. Jak mogłeś? Parszywi jesteśmy my ludzie, parszywi. W swej nienawiści, dewocji, antysemityzmie, żądzy, brutalności, głupocie. TYLE. Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono…TYLE.


Film niewygodny, porażający, raniący naszą narodową dumę. Polecam! Bardzo. Czop i Stuhr – rewelacyjni!

niedziela, 11 listopada 2012

Freelia day
11.11

To ważny dzień dla każdego Polaka. Kto wie, czy nie najważniejszy. Dzień, w którym Polska odzyskała niepodległość po 123 latach niewoli. Dziś powinno się chociaż na chwilę pochylić przed tymi, którzy dla nas oddali życie.

Kiedyś byłam dumna z tego, że żyję w kraju z tak wspaniałą historią, z ludźmi, których warto znać, za którymi warto podążać. Dziś nie mogę znieść wiecznych kłótni, pomówień, sprawy smoleńskiej. Nie oglądam wiadomości od dawna. Ciężko mi z tym, że nie dajemy spokoju tym, którzy już nie żyją. Że nie szanujemy się wzajemnie. Że nie dajemy przykładu młodym. Że jesteśmy dewotami. Że nie potrafimy do siebie mówić. Że nie potrafimy wzajemnie się cieszyć z tego, co mamy. Że słowo wspólnota jest dla nas obce. Niż demograficzny atakuje. Ale jak tu rodzić dzieci w kraju przesiąkniętym nienawiścią, w kraju, gdzie nie ma wzorów do naśladowania. Skąd ludzie uciekają, bo mają dość. Dziś powinniśmy cieszyć się niepodległością. I dla mnie jest to jeden z najważniejszych dni w roku. Kocham ten kraj. Ale gdyby żyli ci, którzy wtedy wyzwolili Polskę, zapytałabym ich: czy było warto?Czy było warto tracić życie, za te głupie problemy? Za te śmieszne polityczne walki? Te bezsensowne waśnie odbieram jako brak szacunku dla tych, którzy zginęli. Polska Mesjaszem narodów? Boże broń świat przed takim Mesjaszem. Świat się z nas śmieje. Dla własnego dobra powinniśmy z tym skończyć. Cóż, mamy więcej głupiej dumy, niż rozumu. W powietrzu unosi się ciężki zapach zgnilizny czasów komuny...ale tego świata już nie ma. My jesteśmy inni. Zasada jest taka: czcij, co jest warte czci. Be free...Włóż dumę do pudełka i zacznij żyć. Tak, tak - to do CIEBIE.

I dedykacja dla tych, którzy zapomnieli: Pidżama Porno "Chłopcy idą na wojnę":

W mieście dzisiaj dzień zwycięstwa
W mieście noc szaleństwa
Defilują tłuste generały
Panny topią się w rumieńcach
Orkiestra marsza gra na rynku
Biją dzwony w kościołach
Nie ma tylko naszych chłopców
Urosły na nich zioła

Ich imiona z grobów

Deszcz pozmywał
Deszcz zły handlarz
Obłęd się nazywa


sobota, 10 listopada 2012

Freelia film
Drive.

Na pierwszy rzut oka, jak Transporter. Ten sam schemat. Kierowca. Samotnik. Zlecenia. Zasada. Pościg. STOP. 
Coś w tym filmie dziwi, niepokoi, męczy. Coś. Nie odrywasz wzroku od ekranu, chociaż akcji niewiele. Dialogi? Hmmm...Między jednym, a drugim nietrudno zasnąć. Wszystko w tym filmie nie pasuje. Wszystko jest pozorem. Nie wiesz, czy bohater jest dobry, czy zły, czy masz go lubić, czy nie. Dokonuje dziwnych wyborów. Miłość? Jak to możliwe, że kocha i nie walczy o miłość, a wręcz przeciwnie - pomaga rywalowi. Rozwala sobie życie i nadal pomaga rywalowi. Ba! Mści jego śmierć.

Oczy? Patrzysz w oczy. Widzisz dobrego faceta, który zmienia się niespodziewanie. Jego bezwzględność zaskakuje wszystkich. Ciebie również zaskoczy, tak samo, jak kobietę, dla której robi to, co robi. Kiedy bohater po raz pierwszy pokazuje swą ukrytą twarz, brutalnie bijąc w windzie bandytę - zasuwające się  drzwi windy oddzielają dwa, jak różne od siebie, światy. Światy, które nigdy nie mogłyby być razem - szorstki, brutalny samotnego mężczyzny i delikatny kruchej kobiety. Nieprzystające połówki. Przeobrażenie potęguje uczucie zdziwienia: małomówny, spokojny, totalnie panujący nad stresem, kamień. Nagle inny: wulgarny, agresywny, butny. Inność przeraża, dziwi. Do końca. Nie wierzysz w to, co robi. Odjeżdżasz razem z nim w stronę zachodzącego słońca.